Biznes muzyczny miał się bardzo dobrze plus minus od lat sześćdziesiątych, kiedy to rozległą popularność zaczęły zdobywać rockowe kapele, do początku nowego millenium, kiedy to nastąpiła rewolucja polegająca na szerokim dostępie do internetu pośród słuchaczy, oraz co za tym idzie - niebezpieczeństwo powstające z rosnącej popularności empetrójek.
Panowie w garniturach na ważnych stanowiskach w wytwórniach przez dłuższy czas nie posiadali planu, jak przystosować się do zmieniającej się rzeczywistości. Albumy sprzedawały się coraz gorzej, zaś walka z piractwem była walką z wiatrakami. Minione lata przyniosły jednakże w tym wymiarze pewną rewolucję...
Otóż - co jakże oczywiste, lecz również genialne - ktoś nareszcie zrozumiał, iż z piratami wygrać niepodobna. Co więcej, młodzi słuchacze nie potrzebują kupować płyt w wersji fizycznej, jako że muzy słuchają na smartfonach i pozostałych odtwarzaczach. Multum osób jednak (no, może niekoniecznie na terytorium Polski, lecz my jesteśmy inni...) nie ma trudności z płaceniem za muzykę albo słuchaniem jej darmowo z legalnych źródeł, lecz z pewnymi ograniczeniami. Z tej przyczyny myślę, iż największym odkryciem w ostatnich czasach jest okoliczność, że wreszcie do ludzi na stanowiskach dotarło, że jedynym sposobem na to, aby muzyka przynosiła, prawdopodobnie nieco niższe, lecz cały czas wysokie dochody, jest udostępnianie jej darmowo i zyskiwanie na reklamach.
Stąd też ogromna w obecnych czasach popularność YouTube'a czy też Spotifya. W chwili obecnej posiadamy 90% światowej muzyki w zasięgu swojego laptopa czy też smartfona. Jesteśmy w stanie numerów i kompletnych płyt słuchać za darmo, dając w dodatku zarobić artystom. Zaś jeśli chcemy za muzykę ekstra zapłacić - też jest takowa możliwość. Dzięki temu zyskujemy dostęp np. do muzyki w wyższej jakości bądź likwidujemy reklamy. Sytuacja win-win? Dla mnie jak najbardziej.
Odmienna sprawa, że muzycy od zarania zarabiali głównie na występach. Teraz sieć - miast wydawnictw „fizycznych” - jest wspaniałym uzupełnieniem. Być może przytoczone wyżej źródła nie płacą jakoś niezwykle dużo, lecz jeśli ma się subskrypcje w setkach tysięcy - można już konkretnie zarobić. Natomiast taki The Weeknd, którego teledyski posiadają odsłony w setkach milionów? To musi być naprawdę nie tylko rentowne finansowo, ale także satysfakcjonujące.